Czego brakuje? Dobrej jakości odpadu oraz kapitału, który pozwoliłby dofinansować systemy gminne, sortownie i nowe linie do recyklingu, wyjaśnia Szymon Dziak-Czekan, prezes Stowarzyszenia „Polski Recykling”. Nie pozostawia złudzeń, bez inwestycji osiągnięcie poziomów recyklingu pozostanie utopią.

Co jest obecnie tematem numer jeden dla recyklerów w Polsce?

Szymon Dziak-Czekan: Najważniejszym tematem jest wypracowanie nowego modelu rozszerzonej odpowiedzialności producenta (ROP). Zakończyły się właśnie konsultacje publiczne przedmiotowego projektu ustawy i stoimy na stanowisku, że mimo niedoskonałości, prace nad nim powinny w dalszym ciągu się toczyć. W żadnym razie nie powinien trafić do kosza (jak twierdzą wprowadzający), ale należy wykorzystać całą ścieżką legislacyjną, by wprowadzić zadowalające zmiany. Doprowadzenie do sytuacji, że ta ustawa będzie pisana zupełnie od początku, może poskutkować tym, że nie doczekamy się nowego systemu nawet w 2024 r.

Jaka jest kondycja recyklerów w tym momencie, patrząc z punktu widzenia Stowarzyszenia „Recykling Polski” (SPR)?

SDC: Stowarzyszenie „Polski Recykling” przewodniczy tzw. grupie merytorycznej (znajdują się w niej przedstawiciele wszystkich frakcji: tworzyw sztucznych, ZSEE, szkła, papieru i aluminium), która reprezentuje branżę przed Ministerstwem Klimatu i Środowiska. Natomiast wśród członków organizacji najliczniejsi są recyklerzy tworzyw sztucznych i gumy.

Naszym największym problemem jest ogromna niestabilność na rynku odpadów, tzn. przechodzimy od cyklów bardzo słabego popytu na recyklaty, do momentu, gdzie zapotrzebowanie przekracza nasze możliwości wytwórcze. W okresie, kiedy surowiec pierwotny był tani, musieliśmy ograniczać moce przerobowe, zwalniać ludzi, bo nikt nie chciał kupować recyklatu. Od stycznia 2021 r. sytuacja się zmieniła, ale recykerzy stanęli przed kolejnym problemem: braku surowca do przetwarzania. Według Głównego Urzędu Statystycznego wytwarzamy w Polsce jakieś 13-14 milionów ton odpadów komunalnych rocznie, choć moim zdaniem jest to, co najmniej, 15 milionów ton odpadów. Popyt na surowe wtórne zwiększa się skokowo, ale selektywna zbiórka jest niemal na tym samym poziomie, co rok czy dwa lata temu. W tej sytuacji jest jasne, że ROP powinien być wprowadzony jak najszybciej, ostatecznie od 2023 r. Żeby zrealizować zakładane poziomy recyklingu, musimy przetwarzać 2-3 razy więcej odpadów niż obecnie.

Jak kształtują się statystyki wolumenów odpadów przetwarzanych przez recyklerów?

SDC: Przetwarzamy rocznie od 350 do 450 tys. ton odpadów z tworzyw sztucznych, 600-800 tys. ton szkła i ponad milion ton makulatury. Często recyklerzy są też producentami, którzy z surowców wtórnych produkują szeroki asortyment, m.in. worki na śmieci, doniczki, meble ogrodowe etc. Jest to namacalny dowód, że segregowanie naprawdę ma sens, a odpady zyskują drugie życie. Będziemy przetwarzać znacznie więcej, jednak do tego potrzebujemy więcej odpadów, ale doczyszczonych – bo dopiero wtedy odpady nabierają wartości. Dlatego sortowniom i gminom rzeczywiście powinno opłacać się inwestowanie w sortownie odpadów, a moim zdaniem dziś ten rachunek się nie kalkuluje. Alternatywa jest prosta: albo stawiamy akcent na odpady zmieszane, gdzie w śmieciarkę mieści się 12 ton, albo selektywną zbiórkę, gdzie jeśli zbierający nie dysponują wielokomorowymi śmieciarkami, musi jechać kolejno śmieciarka po papier, szkło i tworzywa. To generuje koszty. Śmieciarka zbierająca żółty worek załaduje od 3,5 do 5 ton tworzyw zamiast 12 ton zmieszanych.

Dziś z żółtego worka udaje się przetworzyć ok. 60 proc. jego zawartości, dodatkowe 10 proc. udaje się wyciągnąć z frakcji zmieszanej. Reszta idzie do przetworzenia na paliwo RDF. Wiele gmin nie chce ponosić kosztów sortowania, skoro od razu można te odpady wysłać do cementowni lub, co gorsze, na składowisko.

Taka droga na skróty prowadzi nieuchronnie do kar, jakie grożą samorządom z tytułu niespełnienia wymaganych poziomów recyklingu. Czy samorządy się tego nie boją?

SDC: Kiedy w ubiegłym roku widmo płacenia kar stało się niebezpiecznie realne, to… zmieniono ustawę. Teraz znowu samorządy pewnie będą się zasłaniać argumentem, że jak mają płacić kary, skoro ciągle nie ma ROP?

Jedyne wyjście by zwiększyć poziomy recyklingu, to po prostu przetwarzać nie tylko aluminium i PET (uwaga, z 13 mln ton odpadów udaje się wybrać tylko 220 tys. ton PET, czyli 1,5 proc.), ale też inne tworzywa: polietylen, polipropylen, polistylen, PVC. Bez realnych dopłat od wprowadzających w ramach systemu ROP, to się jednak nie uda, bo mimo iż najwyższej jakości technologie są na rynku dostępne, to recyklerzy nie mają kapitału, by w nie zainwestować. Mówiąc obrazowo, póki nie ma pewnego systemu ROP, recyklerzy boją się inwestować w linie pod recykling odpadów, których na ten moment nie opłaca się przetwarzać. To grozi bankructwem, a tego każdy przedsiębiorca stara się uniknąć. Firmy recyklingowe są przedsiębiorstwami, które działają niemalże bez żadnych dopłat, na zasadach rynkowych. Wyjątek stanowią symboliczne opłaty z tytułu DPR-ów(1). Nie możemy nic wyprodukować poniżej kosztów. Dlatego SPR zdecydowało się na stworzenie raportu o realnych kosztach recyklingu. Podpisaliśmy umowę z wiodącą, międzynarodową firmą consultingową. Raport będzie opublikowany na przełomie października i listopada 2021 roku. Rozważamy zorganizowanie konferencji “Szanse i zagrożenia polskiego recyklingu”. Takie konferencje odbywały się już wcześniej i cieszyły się dużym zainteresowaniem.

Z przeprowadzonych przez Stowarzyszenie analiz wynika, że zbudowanie zakładu recyklingowego o mocy przetwórczej 40 tys. ton, kosztuje ok. 200 mln zł. Jeśli w optymistycznym wariancie założymy, że uda się pozyskać dofinansowanie inwestycji z funduszy unijnych, rzędu 20-30 proc., to i tak zostanie suma 150 mln zł! Obecnie zauważamy trend, że otwiera się sporo instalacji do przetwarzania butelek PET, bo jest oczekiwanie, że zostanie wprowadzony w Polsce system depozytowo-kaucyjny. Póki co PET jest importowany, bo nie ma go w kraju.

A co np. z folią rolniczą?

Obserwujemy duży popyt na regranulat z folii rolniczej, bo producenci zaczęli używać go do swojej produkcji, ale tego odpadu jest za mało na rynku, co sprawia, że jest drogi. Kluczowym, dla rozwiązania tego problemu, byłoby wprowadzenie efektywnego systemu zbiórki. Przykładowo, w szwedzkim systemie jest kilkaset punktów zbiórki, do których rolnicy mają obowiązek przywieźć własnym transportem zużytą folię rolniczą (musi być wstępnie oczyszczona), a producenci folii pokrywają koszty sprasowania (zbelowania) i wysyłki do recyklera. Natomiast w Polsce jest tak, że jak folia jest droga, to są chętni, którzy ją zbierają i sprzedają do recyklingu, ale kiedy ceny spadają, to nie ma zainteresowania. Dlatego Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej wyszedł z pilotażową inicjatywą, by gminy do zbiórki dopłacały, ale warunek był taki, że to zbierający odbierają folię bezpośrednio od rolnika. Przy rozproszeniu polskich gospodarstw to dość karkołomny pomysł, który w rzeczywistości się nie sprawdził. Wystarczyłoby wprowadzić zasadę, że wprowadzający ponoszą stosowną opłatę, a rolnicy są zobowiązani do rozliczenia się z folii, którą kupili. Wtedy system byłby skuteczny, a recyklerzy mieliby wkład do przetwórstwa.

Recyklerzy narzekają też na inercję urzędników, którzy latami rozpatrują wnioski o wydanie stosownych pozwoleń. Czy rzeczywiście jest tak źle?

Niestety tak. Przed 2018 r. w Polsce obowiązywały bardzo liberalne przepisy w obszarze zbierania i przetwarzania odpadów, co doprowadziło do tego, że oportuniści wykorzystywali tę sytuację do nieuczciwych praktyk.Kiedy jednak zamknął się rynek chiński/4089/, zaczęły się kłopoty, pożary albo samozapłony składowisk odpadów na rekordową skalę. W efekcie uchwalono bardzo restrykcyjne prawo, które co prawda wyeliminowało z rynku wiele nieuczciwych podmiotów, ale przy okazji sprawiło, że część uczciwych recyklerów nie była w stanie spełnić tak wysokich wymagań jak zabezpieczenie roszczeń, monitoring wizyjny, etc. Przepisy powinny być racjonalne i proporcjonalne, a urzędy zamiast blokować, powinny działać sprawnie i bez zbędnej zwłoki.

Chciałbym zaapelować do samorządów: jeśli chcą zaradzić problemom z odpadami, powinni mieć swojego lokalnego recyklera. To dodatkowe miejsca pracy, podatki odprowadzane do gminy, korzyści środowiskowe. Tymczasem odnoszę wrażenie, że każdy chce mieć przetwórcę odpadów, ale w gminie obok. A bez recyklerów nie będzie gospodarki obiegu zamkniętego, której wszyscy oczekujemy.Wywiad został opublikowany w „Teraz Środowisko” w ramach tematu miesiąca: recykling.

to top
This site is registered on wpml.org as a development site.